środa, 7 lipca 2010

Date

Kolejne słowa. Kolejne wersy i akapity. Zastanawiam się na ile wystarczy mi paliwa by zapełnić pustkę, w której łowię dryfujące zdania.


Świst pary wydobywającej się z gwizdka oznajmiał, że woda na kawę była już gotowa. Mężczyzna odłożył gazetę i zalał dwa kubki gorącą wodą. Po chwili w kuchni unosił się intensywny aromat kawy.


- Kochanie, chcesz z mlekiem czy bez? - zawołał ojciec zwracając głowę w stronę salonu.

Szczupła nastolatka o brunatnych włosach sięgających ramion weszła do kuchni rzucając pod drzwi niebieski plecak pokryty masą naszywek popularnych wśród dzisiejszej młodzieży zespołów.

- Może być z mlekiem tato. Dziś i tak nie zdążę zjeść śniadania. Spóźnię się na autobus.

- Mogłaś spać dłużej. Napisałbym ci zwolnienie z pierwszych lekcji - mężczyzna stwierdził podając córce parujący kubek kawy, do którego po chwili wlał schłodzone mleko. - Nie wyglądasz na zbyt wypoczętą.

- Dzięki tato. Ale to już ostatni dzwonek, a ja chciałabym mieć przynajmniej przeciętne oceny na świadectwie. Poza tym – upiła łyk kawy. – Wyśpię się po śmierci.

- Przestań Barbaro opowiadać takie rzeczy. Wiesz, że tego nie lubię.

Ojciec podał nastolatce zapakowane w próżniowy pojemnik drugie śniadanie i usiadł naprzeciw niej chwytając gazetę. Otworzył na drugiej stronie i udawał, że czyta. Obserwował swoją córkę jak powoli, łyk za łykiem, opróżnia pobudzający napój. Wciąż miał przed oczyma jej roztrzęsione ciało oraz cały czas w uszach pobrzmiewał krzyk, który wybudził go ze snu. Z jej piwnych oczu bił tak silny blask. Zupełnie jak z oczu jej matki. Westchnął zmieniając stronę.

- Na pewno nie chcesz nic zjeść przed wyjściem? Nie będzie cię cały dzień.

- Na pewno tato - podeszła do ojca i pocałowała go w czoło. – Do zobaczenia wieczorem staruszku.

Podeszła pod drzwi, zarzuciła plecak na ramię i w momencie gdy jej dłoń chwyciła za klamkę spostrzegła smugę krwi ciągnącą się od kciuka po nadgarstek.

- Dopiero wieczorem? - zapytał zdziwiony ojciec.

Zdezorientowana córka odwróciła od klamki głowę.

- Co?

- Pytałem czemu wrócisz tak późno.

- Nie wspominałam ci? Dziś wieczorem jestem umówiona na randkę z Łukaszem, ale wcześniej idę do centrum handlowego z dziewczynami. Nie martw się. Obiad zjemy na mieście.

Przekręciła klamkę bojąc się spojrzeć na swoją dłoń. Poranny wiatr orzeźwił jej twarz. Zamknęła za sobą drzwi nie dając ojcu szans na kontynuowanie rozmowy. Ruszyła w stronę przystanku autobusowego. Ojciec odprowadził córkę wzrokiem aż do ulicy i powrócił do lektury. Chłodna kawa nie smakowała już tak dobrze. Nie potrafił się skupić na drukowanych słowach. Litery zlewały się w jedną, ciemną masę.

- Panie Krzysztofie – powiedział sam do siebie. - Córka pana zostawiła, więc pora wziąć się do roboty.

Odłożył gazetę i wsadził kubek z resztką kawy do zlewu. Kiedy zamierzał udać się do swojego gabinetu jego wzrok przykuł nagłówek artykułu.
„Znaleziono niezidentyfikowane zwłoki. Policja wszczyna śledztwo”. Chwycił poranny dziennik i zaabsorbowany artykułem wyszedł z kuchni.




Cicha muzyka dobiegająca z nowiutkiego iPhone'a tylko pogłębiała jej zadumę. Barbara starała się powtarzać w myślach słowa lecącej w słuchawkach muzyki by choć na chwilę pozbyć się wspomnień po nocnym koszmarze. Tak realnym i sugestywnym, że nieomal czuła wyrzuty sumienia za swój występek. Jeszcze nigdy nikogo nie zabiła. Nawet w głupich grach komputerowych. Przez myśl by jej to nie przeszło by kogokolwiek skrzywdzić, mimo że nie raz ona sama była krzywdzona. Również przez tych najbliższych. Dłoń machająca jej tuż przed nosem wyrwała Barbarę z zadumy.

- Jezu, ale masz wory pod oczami. Coś ty w nocy robiła?

Na miejscu obok usiadła niebieskooka blondynka, której znakiem rozpoznawczym były długie, sięgające do pasa warkocze.

- Julia daj mi spokój. Nie spałam przez pół nocy.

- Zakuwałaś?

- Raczej płakałam. Śnił mi się koszmar. I nie, uprzedzając twoje pytanie. To nie miało nic wspólnego z Łukaszem ani ze szkołą.

- Wiesz, co? - oburzyła się Julia. – Siedemnastolatka raczej nie powinna mieć koszmarków po wieczorynce. Co ci się śniło?

Julia przekręciła się w siedzeniu oczekując na długie sprawozdanie. Za oknem pojawiły się rdzawobrunatne szkolne mury.

- Nie chcę o tym rozmawiać. Nie teraz.

Autobus zatrzymał się na przystanku i dziewczyny ruszyły do wyjścia przeciskając się przez tłum licealistów. Nastolatki mijały znajomych witając się skinieniem głowy, podniesieniem ręki czy krótkim „cześć”. Dla siedemnastolatek rozpoczynał się zwyczajny dzień. Przed wejściem do budynku Barbara spojrzała na błękitne niebo. Zapowiadał się udany dzień po nieprzespanej nocy, którego zwieńczeniem było spotkanie z Łukaszem. Wewnątrz budynku było dość chłodno. Od wiekowych ścian bił chłód. Koleżanki ruszyły po schodach na piętro. Donośny dźwięk dzwonka oznajmiał start kilkugodzinnego, szkolnego maratonu. Dziewczyny zaczynały go od biologii.




Łukasz bawił się telefonem komórkowym odliczając minuty dzielące go od spotkania z Barbarą. Zastanawiał się czy brak jakichkolwiek wiadomości od jego dziewczyny było zapowiedzią gorszego dnia dla ich związku. Spotykali się już od sześciu miesięcy lecz do tej pory jeszcze nie mieli poważniejszej sprzeczki. Zbliżał się koniec roku szkolnego i dni robiły się coraz dłuższe. Jednak dziś mimo pięknej pogody temperatura nie była zbyt przyjazna. Park, w którym mieli się spotkać tętnił życiem. Nieopodal znajdowało się boisko do piłki nożnej, skąd dobiegały odgłosy meczu. Naprzeciwko ławki, na której siedział zasadzono róże, tworząc tym samym olbrzymi okrąg mieniący się odcieniami różu, bieli oraz beżu. Ze środka niczym strażnik wyrastał młody świerk. Alejką ciągnąca się wzdłuż parku szła młoda para trzymając się za ręce. Dziewczyna przytuliła się do mężczyzny całując go w policzek. Łukasz nerwowo zerknął na telefon jakby starając się wywołać esemesa lub sygnał od Barbary. W głębi serca rodził się niepokój. Obawa przed ponurym zakończeniem jakże pięknego dnia. Przekleństwa przegrywającego zespołu zaczęły irytować młodzieńca, zapach róż zamiast umilać oczekiwanie powoli doprowadzał do szału. Podniósł się z ławki. Już miał ruszyć w stronę centrum miasta kiedy zauważył idącą w jego kierunku brunetkę mającą na sobie zieloną bluzkę dość luźno leżącą by uwydatnić biust, który tak bardzo uwielbiał. Ruszył w jej kierunku obdarowując ją nieśmiałym uśmiechem w oczekiwaniu na jej reakcję.

- Przepraszam Łukaszku - odsłoniła białe i równe zęby posyłając mu uśmiech. - Zupełnie straciłam poczucie czasu. Byłam na obiedzie w centrum handlowym z Julią i Kaśką.

Podeszła pod Łukasza, stanęła na palcach i delikatnie rozchylając wargi złożyła pocałunek na jego ustach. On objął ją w talii i odwzajemnił pocałunek. Następnie stali chwilę obejmując się, nie zwracając uwagi na mijających ich ludzi. Wreszcie chłopak chwycił jej plecak, zarzucił sobie na ramię i chwytając ją za rękę rozpoczął spacer. Pochłonięci sobą oraz historiami, które wzajemnie sobie opowiadali dotarli do kameralnej knajpki. Jeszcze nie wypełnioną po brzegi i na tyle pustą by zachować intymny nastrój randki. Usiedli w narożnym stoliku otoczeni blaskiem świec porozstawianych na sąsiadujących miejscach. Łukasz głaszcząc dłonie Barbary szeptał jej czułe słowa do ucha. Muskał gładki policzek dziewczyny chłonąc cudowny zapach jej perfum. Otaczający ich świat zdawał się nie istnieć. Jednak nawet największe uczucie musi przejść swoją próbę. Nastolatka gładząc swojego chłopaka po głowie upiła łyk soku.

- Zaczynam wariować – powiedziała z obawą. – Ostatnie kilka dni oraz wydarzenia, których byłam świadkiem bardzo mnie zmieniły.

Mocno chwyciła dłoń Łukasza. Zmieszany chłopak spojrzał głęboko w jej oczy. Miał świadomość, że ta cisza przed ich spotkaniem nie pozostanie bez echa. Przybliżył się do niej i przytulił do siebie. Dziewczyna złożyła głowę na jego ramieniu. Nadal delikatnie gładziła jasne włosy licealisty.

- Parę dni temu w szkole doszło do niezbyt miłego incydentu. Ale obiecaj, że to co teraz powiem pozostanie między nami – odchyliła głowę by spojrzeć Łukaszowi w oczy.

- Obiecuję – powiedział czule odgarniając z jej czoła grzywkę i składając w to miejsce pocałunek.

- Przez ostatnie dni obawiałam się spojrzeć Emilii w oczy po tym co zobaczyłam gdy wróciłam do szatni po wuefie kiedy uświadomiłam sobie, że zostawiłam w niej zegarek podarowany przez babcię. Zastałam ją bez podkoszulka. Nie miała też na sobie stanika. Nie było by w tym nic zdrożnego gdyby nie to, że w szatni oprócz Emilii był również nasz nauczyciel wuefu. Idąc nie słyszałam żadnej rozmowy. Nawet nie chcę myśleć co on mógł jej tam robić. Jak tylko weszłam do środka Emilia ubrała podkoszulek. Och Łukasz, gdybyś widział minę nauczyciela. Natychmiast wybiegłam, a Emilka wyleciała za mną. Zatrzymała mnie na korytarzu i błagała bym nikomu o tym nie mówiła. Wspominała coś o egzaminie na studia, matce i wstydzie na całą szkołę. Przytaknęłam głową. Zgodziłam się nikomu o tym nie mówić widząc strach jaki malował się na jej zapłakanej twarzy. Od tamtej pory unikałam jej jak ognia. Nie wspominając o zajęciach wychowania fizycznego.

Spojrzała na Łukasza i na wspomnienie sceny z zeszłego tygodnia pociekły jej łzy.

- Przepraszam.

- Za co? Trzeba to zgłosić. Baśka? – jego podniesiony głos pozwolił mu ukryć ulgę, którą odczuł kiedy okazało się, że zwierzenie nie dotyczy bezpośrednio ich związku. - Nie możesz tak tego zostawić. Zobacz co się z tobą dzieje? Jesteś cała roztrzęsiona. Musimy to zgłosić dyrektorowi. Przecież to mogło spotkać ciebie albo inne dziewczyny!

Na samą tą myśl zrobiło się mu niedobrze. Wstał od stolika. Rozejrzał się po sali. Miał ochotę napić się czegoś mocniejszego niż sok z pomarańczy.

- Łukaszku, proszę! Nie mogę tego zgłosić. Po prostu nie mogę. Gdybyś widział jej błagalne spojrzenie. Nie mogłam tego zrobić. A może ona chciała by ją oglądał? Może oni...

Jej głos się załamał. Chłopak ukląkł przy niej, objął ją w pasie i mocno do siebie przytulił. Pierwszy raz czuł, że musi zrobić coś co wykracza za poza młodzieńcze obowiązki. Pomógł jej wstać. Poczekał, aż poprawiła fryzurę i wytarła oczy. Pieniądze za soki zostawili na stoliku dorzucając do tego napiwek, a następnie wyszli.

- Nie płacz skarbie. Wybacz moje oburzenie. Ale zrozum on wciąż was uczy. Tak nie można. Ten wuefista to Wiktor Tarczyński, tak?

Barbara lekko poruszyła głową opartą o jego ramię na znak potwierdzenia. Z całych sił walczyła ze łzami napływającymi do oczu. Granatowe, bezchmurne niebo było już pokryte siatką gwiazd. Zupełnie jak w jej śnie kiedy opuściła stary, kościelny budynek. Jeszcze nikogo nigdy nie zabiła. Nawet w głupich grach komputerowych. Wciąż miała przed oczami twarz wuefisty kiedy nakryła go ze swoją szkolną koleżanką. Zupełnie jak w jej śnie kiedy uderzała nią o pokrytą kurzem podłogę. Nie zabiła. Nigdy. A morderstwo z zimną krwią na nauczycielu nie było tym czego mogła się spodziewać w nawet najgorszych koszmarach.

piątek, 2 lipca 2010

Dream

Powoli ze skupiska atomów zaczyna formować się większy byt. Jednak do tej pory Natura pokazała, że nie zawsze oznacza to formę ostateczną. Ileż to razy uśmiercała życie, które sama pieczołowicie przez tyle lat tworzyła? Czy mogę się przyrównywać do Natury?

Strugi deszczówki wymywały śmieci spod krawężników opustoszałych ulic. Przemoczone ubranie ciasno przylegało do zmęczonego ciała. Pijany mężczyzna zataczał się podążając w kierunki jedynego suchego schronienia. Jego stopa zanurzyła się w olbrzymiej kałuży odbijającej światło pobliskiej lampy. Kręgi, które pojawiały się na tafli wody rozmywały odbicie pobitej twarzy. Niebo rozświetlił błysk, do którego po kilku sekundach dołączył basowy grzmot. Było zbyt ciemno by dojrzeć, iż z czubka nosa ciekła czerwona smuga. Schody prowadzące do upragnionego schronienia zaskrzypiały pod ciężarem stóp. Każdy stopień wywoływał grymas bólu na okaleczonej twarzy. Pijak z wielkim hukiem wpadł do ciemnego, kościelnego pomieszczenia. Straciwszy resztki sił padł na pierwszy rząd krzeseł i osunął się na ziemię.



Smak zwietrzałego piwa nie był tym, którego w tej chwili pragnął ale spragnione usta same łapczywie chłeptały płyn wylewający się butelki. Po jej opróżnieniu niski mężczyzna wstał starając się rozprostować zmęczone kończyny. Pogodne do tej pory niebo powoli przybierało złowieszczy kolor szarości. „Wiktor, mam na imię Wiktor” powtarzał w swoich myślach z taką intensywnością jakby bał się, że chwilowy brak skupienia wywoła amnezję. Trąciwszy pustą butelkę Wiktor ruszył w stronę miasta. Wiejący z zachodu wiatr rozwiewał bujną brodę. Połatane poły płaszcza stawiały opór tworząc olbrzymi skórzany garb na plecach włóczęgi. Z każdym krokiem miejskie budowle rosły w oczach. Wiktor szedł wpatrując się w mijane pod stopami białe odcinki przerywanego pasa. Monotonność oraz powtarzana w myślach mantra składająca się z jednego słowa będącego imieniem mężczyzny spowodowała, że nie usłyszał wrzasków i krzyków zbliżających się od tyłu. Dopiero gdy od zbliżającego się samochodu dzieliło go zaledwie kilka metrów przez szum wiatru przebił się kąśliwy odgłos klaksonu. Przestraszony nagłym dźwiękiem odskoczył na bok wpadając do przydrożnego rowu. Syk bólu jaki wydobył się zza zarośniętych ust zanikł w salwie młodzieńczego śmiechu i pisku roześmianych nastolatek szydzących z bezdomnego, którego o mało co nie potrącili. Wdrapując się z powrotem na ulicę Wiktor dostrzegł jak jedna z nastolatek spoglądająca na niego obdarowała go ciepłym uśmiechem. Otrzepując wyświechtane spodnie wyszeptał.

- Mam na imię Wiktor. Emilia to natomiast jej imię.

Wrócił na wcześniej obrany kurs.

- Jej imię to Emiliaa...

Krzyk jaki wydobył z nieskrywanym gniewem został zagłuszony przez grzmot nadchodzącej leniwie burzy. W oczekującym na manifestację przyrody mieście pojawiły się pierwsze światła. Bał się tam wracać. Obawiał się spotkania z osobą, przed którą uciekł tyle lat temu. Lęk przed konfrontacją odkładaną tak wiele razy pustoszył jego trzewia. Błyskawica tańcząca przez ułamek sekundy na ciemniejącym z każdą sekundą niebie przypomniała mu o mantrze. „Wi.. moje imię to Wi... Wiktor”. Grymas jaki pojawił się na jego twarzy świadczył o trudnościach, z którymi musiał się borykać by przypomnieć sobie coś co towarzyszy istocie ludzkiej od dnia jej narodzin. A nieraz jeszcze wcześniej. Smak żółci wypełnij usta Wiktora. Na asfalcie tuż obok wilgotnej kropli deszczu, która przed momentem zakończyła jakże krótki żywot pojawiła się żółta flegma. Łapczywie wypite piwo dawało o sobie znać. Ileż to razy targany spazmami torsji mężczyzna wił się obejmując pnie drzew. Tym razem nie miał tego przywileju. Żołądek podszedł mu do gardła dopominając się o nawet najmniejszy kawałek pokarmu.

- Wiktor!

Grzmot niczym echo po krzyku mężczyzny zagłuszył wypowiedziane imię. Kiedy pojedyncze krople zamieniły się w zacinające strugi Wiktor nakrył głowę płaszczem. Po obu bokach drogi pojawiły się pierwsze lampy. Było jednak jeszcze zbyt wcześnie by rozświetlały swym blaskiem szlak prowadzący do Wyobraźni. Dziwna nazwa dla miejscowości. Ale i dziwne obyczaje w niej panowały. Tak bardzo różne od tych, do których Wiktor przywykł w młodości. Dlatego uciekł z miasta przed wieloma laty. Dlatego też teraz do niego wracał. Z każdą chwilą tracił wspomnienia, szczegóły ze swojego, już nie tak krótkiego życia. Nie pamiętał jak miała na imię jego matka. Nie pamiętał czy ojciec kiedykolwiek zabrał go na mecz. Nie pamiętał czy w ogóle miał jakieś rodzeństwo. Wiktor. Tak miał na imię. Emilia to kolejne imię, którego nie mógł zapomnieć. Nie mógł!

Poczuł bolesne ukłucie w okolicach serca. Upadł na kolana zginając się w pół z bólu. Wszechogarniający lęk obezwładnił go na kilka chwil. Ten krótszy niż mrugnięcie okiem moment wystarczył by Wiktor z niesamowitą siłą oderwał się od ziemi i przekręcając w locie o sto osiemdziesiąt stopni upadł na chodnik. Z największym trudem udało się mu podnieść. Ściana deszczu drastycznie skracała pole widzenia. Wyobraźnia witała Wiktora z otwartymi ramionami. Oślepiający błysk przyćmił umysł brodatego mężczyzny. Palący ciepłem łuk brwiowy spuchł niczym gąbka nabrzmiała od gorącej krwi. Gdyby którykolwiek z mieszkańców spojrzał na wschodnią część miasta dostrzegłby jak w chwili uderzenia pioruna na rozświetlonej ulicy Wyobraźni mężczyźnie puściła się z nosa stróżka krwi. Przy kolejnym błysku w ślad, za którym podążył grzmot obserwatorzy mogliby dostrzec jak usta Wiktora składają się do niemego krzyku. Mieliby możliwość zauważenia jak jego głowa odlatuje do tyłu pociągając za sobą całe ciało. Mocno dmący wiatr porwał wysłużony płaszcz odsłaniając starą koszulę, która moknąć z każdą chwilą przylegała do ciała niczym folia zaciskająca się na twarzy ofiary.



Kiedy otworzył oczy dostrzegł dwa czerwone punkty, powoli zmierzające w jego stronę. Nie słyszał grzmotów, lecz nie był pewien czy to ucichła burza czy szum krwi w jego uszach zagłuszał wszelkie dźwięki. Chciał wstać. Ciało odmówiło posłuszeństwa przypominając w jaki sposób znalazł się w kaplicy. Czerwone punkty zamieniły się w szczurze ślepia. Ponowił próbę podniesienia się. Tym razem jego wysiłek nie poszedł na marne. Opierając się o najbliższe krzesło uniósł tors do pozycji siedzącej. Kiedy pod swoją dłonią wyczuł kawałek drewna ze złamanego krzesła rzucił nim w ciekawskie ślepia. Szczur piszcząc uciekł w kąt gasząc swoje dwa czerwone punkty.

- Nie ładnie tak znęcać się nad zwierzętami – do jego uszu doleciał dziewczęcy głos, któremu wtórował syk zapalanej zapałki.

Mrok kościelnej nawy rozjaśnił drgający płomień zapałki. Nastolatka ruszyła w stronę ołtarza. Chwyciła jedną z leżących tam świec i zapaliła jej knot. Tym razem ciemność ustąpiła na tyle, że Wiktor mógł dostrzec twarz dziewczyny.

- Emilia – wycedził z trudem przez opuchnięte usta. - A moje imię to Wiktor.

- Cisza! - krzyknęła dziewczyna zapalając kolejną świecę. - Ty... ty przestań udawać, że nic się nie stało. Oboje dobrze wiemy co jej zrobiłeś, prawda? Oboje wiemy jak to się skończyło. Nie pozwolę ci już nikogo skrzywdzić. Nikogo!

Nastolatka podeszła bliżej trzymając jedną ze świec. Wiktor rozpoznał w niej tę jedyną, która zamiast szyderstw podarowała mu uśmiech. Tym razem w jej oczach tliły się iskry gniewu. Mężczyzna wyciągnął ku niej rękę dając do zrozumienia, że nie ma złych zamiarów.

- I nie nazywam się Emilia! - krzyknęła ponownie chlusnąwszy w niego roztopionym woskiem.

Wiktor chwycił się za twarz starając się zdrapać palący i zastygający wosk. Dziewczyna chwyciła go za poły koszuli i krzycząc zaczęła uderzać brodatą głową o chłodną posadzkę kaplicy. Raz po raz. Nie przestając. Nawet wtedy gdy na jej twarz bryznęła krew zmieszana z mózgiem Wiktora. Ona wciąż krzyczała,a on przestał powtarzać w myślach swoje imię. Już nie musiał go pamiętać.



- Co się stało skarbie?

Do pokoju wbiegł ojciec zapalając światło. Spocona dziewczyna siedząc w zmierzwionej pościeli urwała krzyk, który teraz przerodził się w spazmatyczny szloch. Przejęty mężczyzna usiadł na skraju łóżka i objął nastoletnią córkę.

- Cii.. już wszystko w porządku. To był tylko zły sen kochanie. Już nie masz się czego bać.

- Tato – wyartykułowała przez płacz – to było takie straszne.

- Spokojnie, naprawdę. Jestem przy tobie cały czas. Cii..

Oboje zaczęli się kołysać w rytm oddechów dziewczyny. Młodziutka brunetka wyczuwała, jak przez mocny uścisk ramion ojciec obdarza ją swoją miłością. Powoli jej oddech uspokajał się. Szloch ustępował. Ogarniało ją błogie uczucie spokoju. Tylko ten zapach wosku. I uczucie gorącej lepkości na dłoniach. Jakby jej palce spłynęły cieplutką krwią.



czwartek, 1 lipca 2010

And the journey into the imagination begins

Stało się. W upalny i dość słoneczny lipcowy poranek po kilkudniowym nękaniu Morholta postanowiłem udowodnić jemu oraz sobie, że podróż w głąb wyobraźni by wydobyć obrazy jakie się tam rodzą nie wystarczą by stworzyć historię godną zapisania na kartach papieru czy w tym wypadku wirtualnego świata.

Zakładam, (nie jest to dość mocne założenie) że raz na kilka dni zamieszczę tutaj słowotok jaki odkryję podróżując w głąb tego co mieszka w zakamarkach mojego opuszczonego przez życie wszelakie umysłu.

Obszary do zbadania są olbrzymie, tak samo jak przepastne połacie internetu, więc nie spodziewam się by ktokolwiek odkrył tą małą planetę, którą będę formował ze słów.
Dzień za dniem...
Aż zostanę całkowicie zapomniany... przez innych i przez siebie.